. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
W nieszczęściu swojém ciężkiém, w agonii przedśmiertnéj — tę ma ostatnią, a może i jedyną w życiu pociechę, że ginie w towarzystwie porządném.... Poważne, po większéj części naukowe dzieła, obszerne traktaty filozoficzne, wyższa matematyka, prawoznawstwo, wreszcie najpiękniejsza z pięknych — poezya, zgromadziły się tutaj, odepchnięte, zapoznane przez ludzkość i czekają wielkiéj hekatomby...
Nad niemi, jak duchy, unoszą się w powietrzu westchnienia autorów i przekleństwa wydawców, w których kieszeni żal nad straconą księgą przechowuje się dłużéj niż obraz zabitego na wojnie rycerza, w sercu niepocieszonéj kochanki.
Wielkie cmentarzyska książkowe mieszczą się w Warszawie, na Nalewkach, na Dzikiéj, na Gęsiéj, tam w ogóle gdzie wszelkie ślady minionych świetności koncentrują się, aby zaginąć na zawsze...
Dłoń grabarza zadaje im cios ostateczny.
Znałem jednego takiego specyalistę, czułem dla niego nawet pewną sympatyę, choćby ze względu na koleżeństwo w książkowym interesie. Nieraz słuchałem światłych jego uwag i spostrzeżeń, które nad zmarnowanemi książkami, niby mowy pogrzebowe nad trumną, wypowiadał.
Był to mały człowieczek, ze spiczastą bródką i przenikliwemi oczami, nazywał się Załmon Meir Samowar, pochodził z arystokratycznéj rodziny, gdyż jego dziadek był wielki „kobulnik,” co znaczy, że się nawet na kabale rozumiał... I Załmon Meir rozumiałby się na tym interesie, ale nie miał czasu, gdyż potrzebował dać żonie piętnaście rubli tygodniowo na życie i prócz tego cztery ruble oddzielnie na szabas, a przy ogólnéj stagnacyi i upadku literatury — nie łatwo jest taką sumę zarobić. Nie łatwo, témbardziéj że dziennikarstwo zabiło literaturę książkową, a przytém „bibulniki,” czyli handlarze