. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
dne salope... w kapeluszu... Chcecie? chcecie panie Walenty... to od nowego roku ja was zrobie rządcą, panem rządcą, wielmożnym rządcą i za małe faktorne zrobię... Będziecie mieli trochę delikatniejszą robotę, delikatne jadło, aj waj, niech moje wrogi to nie widzą, co wy będziecie mieli!
Walenty ramionami wzruszał...
— Nic mi potém — mówił — w kożuchu od młodości chodziłem to i na starość będę, a ztąd nie pójdę i siabas!
— Szabas! szabas! oj ładny wy macie szabas! Ja nie wiem co wy tu dobrego macie?
— Bogu dziękować, chleb jest...
— Co to chleb? a gdzie mięso? Za małą robotę, za nic, mielibyście wszędzie mięso.
— Wiadomo, że za tanie pieniądze psi mięso jedzą...
— Pfe! jaka wasza głowa twarda... Co wam tu za smak? Sami powiedzcie, panie Walenty; cały dzień musicie chodzić po folwarku, jak nieprzymierzając wrona po polu, i ciągle tylko patrzycie na te stare stodoły. Sami powiedzcie panie Walenty, na delikatny rozum, czy stodoła jest wasza żona, albo matka, żebyście na nią ciągle patrzyli, żebyście sobie oczy popsowali dla niéj?
— Pewnie byś ty kochanku chciał, żebym na nią nie patrzył.
— Ja?! Co mnie z tego? wy sobie patrzcie, albo nie patrzcie, to nie mój interes, tylko tak powiadam, z dobrości... mnie was szkoda... mnie szkoda, że taki człowiek jak wy marnuje się tutaj na małym folwarku. Wy zdatne jesteście na rządcę do największego hrabiego! Może nieprawda?
— Bo nie...
— No, jak nie to nie... wam szczęście się wpycha do garści, a wy nie chcecie.
— Nijakiego ja szczęścia nie żądam.