. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
polityka. Jeden mówi biało, drugi czarno, trzeci zielono — a wódeczki każdy wypije, ot w czém rzecz, panie dobrodzieju.
Kiedy otyły jegomość z gulką na nosie wykładał takie teorye, w stołowym pokoju przygotowano śniadanie.
Gość zdrożony posilił się chętnie, a potém poszedł do kancelaryi „przeciętnego” aby cokolwiek odpocząć.
Tymczasem chłopak z kredensu śpieszył co sił po Mordkę.
Szanowny pachciarz zajęty był właśnie bardzo energicznie smarowaniem biedki i udawał, że się w daleką drogę wybiera, czy téż może wybierał się na prawdę — gdyż taki miał pech szczególny, że skoro tylko zmiarkował, iż może być we dworze potrzebny, wypadała mu zawsze pilna podróż. Jest to pewnego rodzaju manewr polityczny, tak dobry jak i wiele innych w tym guście.
Mordko ujrzawszy chłopca ruszył ramionami.
— Ny, to zawsze tak jest, jak mnie pilno w drogę, to ja potrzebuję iść do dworu! Na co ja mam iść do dworu? czy tam sobie co pali?
— Nie pali się, jeno dziedzic woła... niech Mordko zaraz idą.
— Zaraz, zaraz... ja jeszcze pacierz nie mowiałem, ale skoro pan woła to niech ja tam pójdę... Ja zaraz pójdę, za jeden mały moment to już będę...
Po upływie pół godziny, Mordko z wielką powagą kroczył ku dworowi.
— Ny, pan mnie wołał — rzekł wchodząc do pokoju.
— Naturalnie, mam pilny interes, musisz zaraz pojechać do miasteczka.
— Aj, aj... to bardzo źle, to dla mnie jest bardzo niedobrze...
— Dlaczego?