. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
— Bo ja właśnie mam bardzo gwałtowny interes w inną stronę, o trzy mile drogi ztąd... Już nasmarowałem biedkę, a kunia pasę od wczoraj, ja jemu dałem całą ćwiartkę owsa, żeby on siłę miał do taki wielki podróż.
— Trudna rada — odłóż ten interes na późniéj.
— Ny, to ja będę na czysto stratny... na samym owsie już jestem stratny.
— Jakim sposobem?
— Nu, jakto z jakim sposobem? Żebym ja wiedział, że mam jechać tylko do miasteczka, to nie potrzebowałbym napichać pełnego kunia owsem. Miałby dosyć i kłaczek siana...
— Już ty dobrze wiesz, że nie będziesz stratny... tylko jedź i spraw się dobrze.
— Co ja mam sprawić? jaki ja sprawunek mam zrobić?
— Masz przywieźć kupca na jęczmień.
— Przecie w tamte tydzień wielmożny pan nie chciał przedać jęczmień?
— A teraz chcę... i to zaraz...
— Ny, ja miarkuję, tylko zrobiała się chwestya, czy oni tera zechcą?
— Kto?
— Kupce.
— Ciekawym dlaczego by nie mieli chciéć?
— Uni mają swoje famaberye... Wielmożny pan wie dobrze, że te drugie gałgany mają paskudną naturę, co godzina to u nich nowina. I to nie dziwota jest, taki kupiec od zboże, to czyta gazetów. On wie jak co stoi w Gdańsku, jak w Warszawie. Nie potrzebuję panu powiedziéć, że u nich w głowie to jak w trybunale, dziś wygrał, jutro przegrał... Pamięta pan dobrodziéj jak to buło przed wojną?