. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
nieporządku musi być, bo z tego dużo ludzi żyje. Wyobraź pan sobie, że wszyscy płacą w terminach.
— Byłaby to śliczna rzecz!
— No, już przepraszam... a wcale nie śliczna.
— Dlaczego?
— A adwokaty panie! komorniki! coby robili? musieliby drzewo pójść rąbać, albo z głodu umierać, a u nich proszę pana, żony — u nich dzieci. Oni ludzie z cywilizacyą, z górnym stylem, nie mogą przecie żyć jak szewcy... Insza adwokacicha i na royalu zagra i po francuzku ona majster... to i wydatków dużo; gdyby zaś ludzie płacili w terminach — to adwokatom siadać tylko i płakać...
Gdy wstano już od stołu, sekwestrator zrobił minę seryo.
— No, panie „przeciętny” dobrodzieju, rzekł, zabawa zabawą, a rzecz rzeczą. My zabawili się, pośmiali, pogawędzili — a teraz interes.
„Przeciętny” zakłopotał się nie żartem...
— Pozwoli pan — rzekł — jeszcze chwilkę... Posłałem do miasteczka, Mordko nie długo powróci, trzeba troszkę zaczekać.
— Czort jego zabierz! alboż ja Mordkowa, żebym miał na jakiegoś tam Mordkę czekać...
— Więc...
— No — więc czas ucieka, panie „przeciętny” dobrodzieju, a te łajdaki angliki powiadają, że czas to pieniądze... a zatém idźmy do proboszcza... On człowiek kapitalny, pulkę zaraz urządzi!
— Owszem, z największą przyjemnością — w téj chwili każę zaprządz... pojedziemy.
— Po co zaprzęgać? Na licha? Do księdza, tak my, apostolskim obyczajem — piechotką.
— Nie chciałbym pana fatygować...
— Jakaż fatyga? Przyjemność! Ładny czas, a nawet — jak powiada nasz doktor — po obiedzie to mała