. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Czém Walenty na folwarku, tém Klapiszewska w kuchni, w oborze, w ogrodach i chlewach. Walenty pesymista zrzędzi półgłosem; Klapiszewska wylewa swój pesymizm w tonach możliwie najwyższych, z gestykulacyą wymowną, gada od świtu do rana, cały dzień gada, a nawet w nocy śni o tém, że gada i przez sen komuś wymyśla...
Od świtu samego, pochwaliwszy Pana Boga, zaczyna ganić ludzi, i gani do późnéj nocy, z wyjątkiem tych chwil, w których się pożywia.
Sama o sobie mówi, że jest dla swéj pani prawą ręką, okiem, a w wielu wypadkach nawet głową, bo żeby nie jéj rozum, toby się młode indyczki nigdy nie wychowały, zwłaszcza przy teraźniejszéj służbie żeńskiéj, która, według zdania Klapiszewskiéj, więcéj myśli o tańcach, aniżeli o poważném traktowaniu kwestyj indyczych.
Klapiszewska szczyci się niemałém zaufaniem swéj pani i odbywa niekiedy podróże do miasta gubernialnego, w celach handlowych. W takich wypadkach Walenty szykuje jéj wóz drabiniasty w trzy konie, dobrze wysłany słomą, i zapowiada fornalowi, żeby sobie zatkał uszy wełną, jeżeli nie chce ogłuchnąć. Z wielką powagą zajeżdża pani Klapiszewska na rynek miejski — i z dumą spogląda z wysokości wozu, pełnego indyków, gęsi, prosiąt, masła, serów i tym podobnych prowizyj, stosownie do sezonu. Targuje się z przekupkami do upadłego, opowiada cuda o zaletach drobiu i wszystkich w ogóle produktów dóbr „przeciętnych,” o swéj pracy, przechodzącéj wszelkie ludzkie pojęcie. Pozbywszy się całego ładunku, powraca do domu z pieniędzmi i tryumfem, opartym na tém przeświadczeniu, że niktby równie dobrze towaru nie potrafił spieniężyć. Ona także podróżuje po jarmarkach, w celu sprzedaży nierogatego inwentarza, zna wszystkich rzeźników w okolicy i wie, który jarmark bywa dobry, a który nic niewart.