. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
— Wiem, wiem, przecież noszę je na własnych plecach; ładne dziewczynki ani słowa; aż miło wspomniéć, że się one na moim spracowanym grzbiecie urodziły, wyrosły, — to moje najpiękniejsze kwiatki; mój siostrzeńcze, jestem z nich dumna, wierzaj mi.
— Tak, droga ciociu, ale ja potrzebuję te kwiatki za mąż wydać.
— Nic słuszniejszego, mój drogi! Rzadko się wprawdzie odzywasz, ale niekiedy bywa w tém sens. Nie wydać za mąż takich panienek, to zbrodnia! to poprostu marnowanie darów Bożych!
— Ja ich téż nie myślę marnować, niech mnie Bóg broni od podobnéj intencyi, pragnąłbym je jaknajlepiéj urządzić.
— Więc urządź, któż ci broni?
— Ale ciotuniu dobrodziejko, dziś taki świat, że każdy kto się żeni, chce posagu.
— Bardzo mądrze, mój siostrzeńcze, bardzo mądrze. Ja stara już jestem, praktyczna, a za dawnych czasów mówiono: że „miłość o głodzie sprzykrzy się i wojewodzie.” Daj więc im posag i skończony interes.
— Ciociu szanowna, jabym dał ze szczerego serca, ale nie mam.
— Wielka rzecz! niemasz, to staraj się — zbieraj.
— Gotów bym nawet i to zrobić — ale ciocia dobrodziejka wie, że mam téż trzech chłopców, jeden w kolorze...
— Ach znam doskonale tych bąków i ich kolory! nieraz burzy się we mnie wszystko na widok psich figlów, jakie wyrabiają te łobuzy...
— Cioteczka ich nie lubi?
— Owszem, bardzo lubię — aczkolwiek jestem stara, ale szanuję prawa młodości i powiem ci otwarcie, że młody niewesoły, a stary nienabożny — nie warci są, żeby po moim grzbiecie stąpali...