Strona:Klemens Junosza - Willa pana regenta.djvu/108

Ta strona została skorygowana.

dzi w domu i czeka, aż się kto trafi... Młodziutka to jeszcze panienka, i prawdę powiedziawszy, nie ma czego się śpieszyć.
— Kiedy bo widzisz, ona i za mąż iść nie chce, i w domu siedzieć nie chce.
— A! tego, mój regencie, nie rozumiem...
— Ona chce iść w świat, chce, jak powiada, uczyć się, pracować samodzielnie, być pożyteczną dla drugich; chce, jak powiada, mieć swój własny kawałek chleba, własny kąt i nie być nikomu ciężarem... Uważasz...
Pan Kalasanty słuchał pilnie, a na twarzy jego malował się wyraz zdumienia, regent zaś ciągnął dalej:
— Otóż, ponieważ nic a nic nie rozumiem tych frezesów, ponieważ gdy się zacznę gniewać, Wandzia płacze i nie odpowiada na moje pytania, przeto uzbroiłem się w cierpliwość, w łagodność, w panowanie nad sobą i poprosiłem jej, aby mi szczegółowo, faktycznie, wyłożyła swoje zamiary. Żądałem, żeby była zupełnie szczerą, i przyrzekłem, że jeżeli mnie przekona, iż to, co czynić zamierza, jest dobre — nie będę ze swej strony przeszkód jej stawiał.
— Bardzo rozumnie... przynajmniej dowiedziałeś się o co chodzi.
— Tak.
— No, ciekaw jestem...
— Otóż, pragnę ci to wyłożyć jak najkrócej. Twierdzi panna Wanda, że po długich rozmyśla-