wymyślił, ale utrwaliła się tak dalece, że o Magdzinku zupełnie zapomniano.
W willi mieszkały tylko trzy osoby, a właścicielem jej był pan Gorgoniusz Zamroziński, niegdyś asesor trybunału, przez dwadzieścia lat regent, a ostatnio wolny i niezależny od zmudnych obowiązków kapitalista.
Tę willę i malutkie gospodarstwo kupił, będąc jeszcze regentem, kupił umyślnie dla córeczki swej Wandzi, która jako wątła i słabowita dziewczynka, potrzebowała świeżego powietrza i dobrego mleka.
Dziś za nic na świecie nie sprzedałby tej małej posiadłości, przyzwyczaił się bowiem do niej: ma zajęcie, ma wygodę — i jaką wygodę!
Co to za satysfakacya latem zaprosić gości z miasta i urządzić partyjkę na świeżem powietrzu, w chłodzie! Zupełnie inaczej gra idzie, inny humor jest, koncepta sypią się jak z rękawa i — może to uprzedzenie, może przesąd — ale i karta bywa w takich warunkach szczęśliwsza.
Mieszkanie wygodne, śmietanka do kawy taka, o jakiej się filozofom nie śniło, w ogrodzie owoce przepyszne — ale to jeszcze nic. Proszę spojrzeć na Wandzię!
Co się z tego dziecka zrobiło! Było to przed laty kilkunastu chuchro, marne, bledziuchne, wątłe, doktorowie kiwali nad nią głowami — a dziś! Panna co się zowie, dorodna, rozwinięta prze-
Strona:Klemens Junosza - Willa pana regenta.djvu/11
Ta strona została skorygowana.