— Nie rozumiesz mnie... Ja przecież nie twierdzę, że panna Wanda jest źle wychowana, w znaczeniu, jak się pospolicie rozumie. Owszem, najchętniej przyznaję, że jest to osoba co się zowie elegancka, i, jakby to powiedzieć... pełna dystynkcyi, ale twierdzę, że w systemie jej wychowania były, jeżeli tak się wyrazić można, pewne wady, błędy, niedokładności... Jednem słowem, czegoś brakowało...
— Ale czego?
— Hm... albo ja wiem. O ile sądzę, nie rozwinięto w niej praktycznego zmysłu. Panna, zamiast cieszyć się tem, co posiada, zamiast bawić się, bywać w towarzystwach, no i ostatecznie, zamiast wyjść za mąż, co jest przecież marzeniem każdej panny, — buja gdzieś, panie dobrodzieju, pod obłokami, jak balon, myśli o niebieskich migdałach, buduje zamki na lodzie, chce reformować świat i ma pretensyę do ojca o to, że jej dał wykształcenie, a w przyszłości da męża z pozycyą i majątek. Otóż to wdzięczność i skutki błędów wychowania.
— Może być...
— Nie może być, ale tak jest — prawił dalej, zapalając się Kalasanty, — znać, że w programie wychowania panienki pominięty był niezmiernie ważny czynnik.
— Jakiż to?
— Gimnastyka, Gorgoniuszu, gimnastyka, którą wszyscy tak lekceważycie...
Strona:Klemens Junosza - Willa pana regenta.djvu/112
Ta strona została skorygowana.