— Ojczulek pozwoli!.. myślałby kto, że ten ojczulek jest tyranem, którego wszyscy boją się i słuchają. Panna tu rządzisz, nie ja.
— Ależ...
— No, niema o czem mówić — pojedziesz.
Wanda rzuciła się ojcu na szyję.
— Ale z warunkiem, panno Wando, z warunkiem..
— Słucham ojca.
— Towarzyszyć ci będzie ciotka — i ja.
— Czy być może?...
— Otrzymałem dziś zaproszenie listowne.
— Jak to dobrze, będziemy więc wszyscy razem! Ojczulek pozna bliżej tych ludzi i przekona się...
— Po to jadę, moja panno, specyalnie w tym celu. Za dwa dni wyruszamy swymi końmi aż na miejsce. Pojedziemy bryczką, gdyż powozem nie sposób po tamtych drogach. Mateusz je zna i naprzód płacze z żalu nad końmi. Widzisz, panno, ledwie wstałaś z łóżka, a już z twojej przyczyny leją się łzy.
Wanda roześmiała się.
— Z czegoż się panna śmieje?
— Ja się cieszę, że ojczulek dobry humor odzyskał; jestem pewna, że to wint wczorajszy tak skutecznie oddziałał.
— Wczorajszy wint — zapewne. To był wyjątkowy wint, trzeba pannie wiedzieć; taki się codzień nie trafia.
Strona:Klemens Junosza - Willa pana regenta.djvu/131
Ta strona została skorygowana.