Strona:Klemens Junosza - Willa pana regenta.djvu/132

Ta strona została skorygowana.

— Wygrał ojczulek?
— To jeszcze nie wiadomo; może wygrałem, może przegrałem. A no, zobaczymy. Tymczasem zajmijcie się z ciotką pakowaniem tłomoków, ale ostrzegam, żeby nie brać dwudziestu pięciu kufrów, bo się tyle na naszej bryczce nie zmieści. Narobiłaś panna bigosu z tym wyjazdem! Kłopotów co nie miara.
Panna Wanda wybiegła uszczęśliwiona, wpadła do pokoju ciotki, rzuciła się jej na szyję i opowiedziała o projekcie wyjazdu. Zaczęła się konferencya o wyborze niezbędnych sukni na tę dłuższą wizytę, — regent zaś zawołał Mateusza i zapowiadał mu, żeby wziął z sobą wszystko co potrzeba, aby w drodze nie być narażonym na kłopot, na szukanie kowala lub stelmacha.
— Niech wielmożny pan będzie spokojny — upewniał Mateusz regenta, — już ja posiwiałem w różnych drogach dalekich, nim jeszcze wymyślili one przeklęte koleje. Wtedy porządny stangret w poszanowaniu był i mir miał u państwa. Jeździło się, bywało, i do Warszawy i dalej. Kawał to czasu temu! jeszcze u wielmożnego pana regenta nie służyłem.
— A znasz, Mateuszu, drogę do Lasku?
— Znam, wielmożny panie, toć ja właśnie z tamtych stron rodem, z gminy Pokornica.
— No, dobrze, a pamiętaj, żebyś się nie upił.
— Kiedy ja się upijam?
— Trafia się czasem.