wił się i mówić zaczął. On całą tę okolicę znał wybornie, jak mało kto. Mógł z pamięci opowiedzieć dzieje każdego folwarku, stan majątkowy właściciela, ilość długów obciążających hypotekę — a o takich rzeczach mówił zwykle chętnie i rad popisywał się tą erudycyą byłego regenta, wiedzącego doskonale, jak stoją jego klienci.
Pogoda sprzyjała. Po twardej drodze bryczka toczyła się szybko, konie biegły raźno, parskając. Wszyscy to brali za dobrą wróżbę, a najbardziej Mateusz; im bardziej się zbliżał do swej wioski rodzinnej, tem prędzej zobaczyć ją pragnął. Cmokał też na konie, a chwile popasów skracał, zapewniając regenta, że szkapy wypoczęły i że mogą iść dalej.
— Wypoczną w Lasku parę dni, i nic im nie będzie! — mówił.
Nie wiedział, że sam na siebie kuł broń tem zapewnieniem, bo gdy do Pokornicy przybyli, i Mateusz koniecznie chciał dać koniom wytchnienie, regent kazał jechać dalej, mówiąc;
— Wypoczną konie w Lasku, a trzeba tam stanąć przed nocą.
Mateusz westchnął. Widział tylko karczmę; ta sama co i dawniej, tylko zestarzała się bardzo i podupadła — ale piją w niej pewnie ludzie i tańczą, jak dawniej.
Była już godzina dziesiąta, gdy dojeżdżali do Lasku. Uderzyła ich szczególna jasność przed domem. Na dziedzińcu paliły się cztery kaganki
Strona:Klemens Junosza - Willa pana regenta.djvu/135
Ta strona została skorygowana.