Chociaż pan regent był już dość zapędzony w lata, trzymał się jednak doskonale. Wysoki, dobrze zbudowany, w miarę korpulentny, nigdy w życiu nie chorował i zawsze wyglądał czerstwo.
Ubierał się nie modnie, ale wygodnie, a zawsze czarno, całą twarz golił starannie, siwe włosy zaczesywał na skronie, nosił okulary w grubej szczerozłotej oprawie i wyglądał bardzo poważnie.
Był dzień wiosenny, pogodny, w willi okna otwarte, bzy kwitły, powietrze było przesycone zapachem. Pan Gorgoniusz siedział w swoim gabinecie i gazety czytał, gdy w sąsiednim pokoju dał się słyszeć odgłos szybkich i lekkich kroków.
Do gabinetu wbiegła młoda, zarumieniona dziewczyna.
— Dzień dobry, ojczulku! — zawołała.
— Dzień dobry... Panna bo nie masz wcale powagi, nie chodzisz, ale biegasz...
— A cóż to ojcu szkodzi?
— Nie mówię, żeby mi to szkodziło, ale panna dorosła nie powinna skakać, jak pensyonarka, zwłaszcza kiedy ojciec radby z nią pomówić w poważnych sprawach.
— Jak to się ślicznie składa! — zawołała dziewczyna: — bo ja także miałam zamiar odbyć poważną rozmowę z ojczulkiem.
— Ty?
— A tak... cóżby w tem było dziwnego?
— Zapewne, mów więc, słucham...
— A, ojczulek pierwej...
Strona:Klemens Junosza - Willa pana regenta.djvu/14
Ta strona została skorygowana.