— Dlaczego? — powtarzał, — dlaczego? No, ostatecznie nikt wam przecież zarzutów żadnych nie czyni...
— Wszyscy prawie... zwłaszcza ci, którzy nas zrozumieć nie chcą. Obok poezyi uczuć istnieje poezya rozumu i poezya pracy; to samo uznanie potrzeby rozwoju rozumu i uznanie rozwoju pracy jest szlachetnem i idealnem samo w sobie...
Regent nic nie odrzekł, podał tylko rękę młodzieńcowi i uścisnął ją w milczeniu.
Przyszedł mu na myśl ojciec Bolesława i dziad jego, stary Jaskólski. Jakież to różne role! jak odmienne dążenia tych ludzi! Dało mu to powód do długich i poważnych rozmyślań.
Pan Gorgoniusz zaczął lubić Bolesława i nazajutrz sam go zaczepił pytaniem:
— A możebyśmy znowu zapolowali dzisiaj?
— Idź, idź, Bolciu — wtrąciła panna Aniela, — a ja pod wieczór furmankę po zwierzynę przyszlę.
Regent się roześmiał.
— Doskonale — rzekł, — z warunkiem, że panie na tej furmance przyjedziecie. Oddamy wam broń i zawstydzicie nas.
— Nie umiemy strzelać, panie regencie.
— A od czegoż emancypacya? Ciśniecie się panie do parlamentów, a nie umiecie pokonać nawet dzikiej kaczki!
— Za pozwoleniem, potrafiłybyśmy. Są przecież kobiety, które umieją strzelać.
— Tak, tak... zawstydzacie nas... Ja stary, już
Strona:Klemens Junosza - Willa pana regenta.djvu/150
Ta strona została skorygowana.