Bolesław, wyszedłszy bardzo rano do ogrodu, zastał tam pannę Anielę, siedzącą, w zadumaniu pod lipą.
— Co tu robisz o tej porze? — rzekł zdziwiony.
— O to samo mogłabym zapytać ciebie, kochany braciszku. Wczoraj w miłem towarzystwie gawędziliśmy blizko do północy, a dziś ledwie słońce wstało, już się tu spotykamy. Ja przebudziłam się tak wcześnie, bo mi sen odbiera myśl, że nasze tak miłe wakacye kończą się już, że za kilka dni, ten domek, tak dziś przyjemny i wesoły, opustoszeje — i pozostanie w nim tylko nasza kochana matka, sama jedna. Żal mi jej bardzo. Namawiałam, prosiłam, żeby sprzedała Lasek, lub wydzierżawiła go na pewien czas, i żeby sama przeniosła się na mieszkanie do miasta, ale słuchać nawet o tem nie chce...
— Tak, i ja rozmawiałem z nią także. W żaden sposób wytłómaczyć sobie nie da, że należy jej się odpoczynek za tyloletnie trudy. Mówi, że