Strona:Klemens Junosza - Willa pana regenta.djvu/203

Ta strona została skorygowana.

szkoda, twoje przypuszczenie, panie Feliksie, byłoby bardzo trafne.
Cienie nocy zaczęły pierzchać; ponad lasem niebo rozjaśniało się coraz więcej, przybierając barwę złotą, a następnie różową.
Mateusz wytoczył ekwipaż z wozowni i krzątał się koło koni. Za jego przykładem poszedł Filip, fornal, mający odwieźć państwa Wolskich z dziećmi, na folwarku zaczął się robić ruch, a w domu powstała żwawa krzątanina.
Na stole samowar buchał kłębami pary, górując nad całym arsenałem talerzy, szklanek, dzbanuszków.
Jakże bo gości puścić w całodzienną podróż na głodno? Uprzejma gospodyni nigdy nie pozwoliłaby na to.
Nie zginą z głodu, ani z pragnienia, bo oprócz tego, co zastawione na stole, dwa dobrze naładowane koszyki będą włożone do bryczki.
Regent zerwał się przed czwartą, ubrał się szybko i pobiegł wprost do Mateusza.
Stary służbista był już gotów. Zapinał ostatni guzik u płaszcza i miał siadać na kozieł.
— W porządku wszystko? — zapytał regent.
— W porządku... Ale pani kazała jeszcze nie zajeżdżać; na śniadanie nas wołają. Bardzo tu jest dobrze dla ludzi; jadła dają do sytości.
— No, to idź-że i najedz się do sytości; a kto koni popilnuje przez ten czas?