Następnego dnia panna Melania i Wanda, zmęczone podróżą, spały dłużej, niż zwykle, regent zaś, aczkolwiek kości go bolały, wstał o zwykłej godzinie i obejrzawszy maleńkie swoje gospodarstwo, pojechał do miasta.
Stęsknił się do kolegów, do winta, a nowinki miejskie, najświeższe wiadomości o dokonanych sprzedażach i tranzakcyach miały dla niego obecnie urok szczególny. W Lasku było mu dobrze, bawił się — ale nie miał tego, co się stało konieczną życia jego potrzebą — nie miał miasta.
Przedewszystkiem pobiegł do cukierni.
Właściciel tego zakładu, uprzejmy Szwajcar, od pół wieku w tem mieście osiadły i nie mogący się jeszcze pozbyć cudzoziemskiego akcentu, ujrzawszy pana Gorgoniusza, aż wybiegł z za bufetu, aby go powitać.
— Ach, szanownego, kochanego pana regenta! — wołał, akcentując silnie ostatnie sylaby, — powi-