Strona:Klemens Junosza - Willa pana regenta.djvu/209

Ta strona została skorygowana.

— Cóż tu słychać?
— O! dużo słychać...
— Cóż takiego?
— Zegar na wieży trzy dni nie chodził, reparowali go; na przedmieściu góra się obsunęła, dwa domki rozebrali; żydowski rabin umarł, pochowano go przed tygodniem; naprzeciwko okradli sklep; cukier zdrożał; majątek Ząbki sprzedany; pan Roman powrócił...
— A słyszałem, ożenił się podobno...
— Troszeczkę, panie dobrodzieju, w Warszawie.
— Widziałeś pan panią Romanową?
— Miałem ten honor: byli oboje w cukierni, kupowali ciastka kremowe. Pani się zna. Chwaliła, że takie same jak w Warszawie u Lourse’a, tylko większe. Firma nasza uczciwa, nie skąpi kremu dla łaskawych konsumentów, nie żałuje nic...
— Ładna pani młoda?
— Rzecz gustu, panie dobrodzieju, podług upodobania.
— Ale podług pana, przecież znawca jesteś...
— Oho! ci devant znawca, koneser... Tak, panie dobrodzieju, koneser, koneser... ach! to już dawno minęło...
— Ależ nie odpowiadasz pan wprost na zapytanie: czy pani Romanowa ładna, czy brzydka?
— Bardzo, bardzo ładna, ci devant... i monumenti della bellezza passata... Ricordi...
Regent się śmiał.