Strona:Klemens Junosza - Willa pana regenta.djvu/210

Ta strona została skorygowana.

— Więc teraz brzydka jest zapewne, jak noc...
— Firma uczciwa, panie dobrodzieju, nie obmawia swoich klientek! Pan dobrodziej pozna, osądzi podług gustu własnego...
— Podobno energiczna...
— Podobno... Tak słyszałem... duża energia, dama z energią.
— A Roman często przychodzi?
— Po ciastka przychodzi — tak...
— A na czarną kawę, na szachy, na pogawędkę, na gazety?..
— Nie bywa teraz, zmienił gust.
— Zmienił?
— Kto się ożeni, to się odmieni, panie dobrodzieju. Wszyscy są tego zdania...
— Zapewne. A cóż porabia pan Kalasanty?
— Pan Kalasanty? Zawsze wesół, zawsze zdrów, atleta... gimnastyk... Jeżeli pan dobrodziej zechce pół godzinki przepędzić nad gazetą, to się pan z nim zobaczy...
— Przyjdzie?
— Zawsze bywa o tej porze, punktualnie. W osobnem naczyniu gotuje się kawa specyalnie dla niego.
— Ależ on o dziewiątej jada gorące śniadanie.
— Tak, ale dopiero o dwunastej ma obiad, a nie może znosić długiego antraktu. A propos... zapomniałem o najważniejszej rzeczy powiedzieć.
— Cóż takiego?
— Od tygodnia mamy teatr. Doskonałe towa-