rzystwo. Cztery razy tygodniowo grywają. Bilety, jak zwykle, u mnie. Może zatrzymać dla pana dobrodzieja lożę na jutro? Znakomita sztuka, bardzo chwalą. Artyści primo cartello, artystki piękne, repertuar odświeżony...
— Dziękuję; jeszczem się nie rozpatrzył po przyjeździe i nie wiem, co mi na jutrzejszy dzień wypadnie. Zresztą, wiadomo panu, że za teatrem nie przepadam, wolę inne rozrywki, a przedewszystkiem towarzystwo.
— Gazety świeżutkie: prosto z poczty — mówił uprzejmy cukiernik, rozkładając na stole dzienniki, osadzone na kijach. — Gazety, tygodniki, illustracye warszawskie, francuskie, niemieckie, a pana Kalasantego tylko co patrzeć. Herbata z cytryną, ciasteczka? jak zawsze?..
— Jak zawsze, kochany panie...
Pan Gorgoniusz zatopił się w gazetach i studyował pilnie artykuł o jakimś drobnym konflikcie politycznym, gdy wtem drzwi otworzyły się z hałasem, i Kalasanty wbiegł do sali.
— Kawa dla mnie, tylko gorąca, jak ogień! — krzyknął na usługującego chłopaka.
— Moje uszanowanie szanownemu koledze, — odezwał się regent.
— A nareszcie! jesteś przecie, jakże się miewasz? kiedy powróciłeś? a czy otrzymałeś list ode mnie?
— Jestem; miewam się dobrze; powróciłem
Strona:Klemens Junosza - Willa pana regenta.djvu/211
Ta strona została skorygowana.