cie rzeczy nie wielki to ptaszek, zabawka raczej, niż jedzenie...
Mówiąc, pan Kalasanty połykał gorącą kawę i ciastka; w ciągu kilku minut sprzątnął wszystkie, ile mu podano.
— Apetyt zawsze ci służy, — rzekł regent.
— W ogóle jadam mało, ale za to często. Dziś na śniadanie talerzyk zrazów z kaszą, teraz szklaneczka kawy i do obiadu już nic a nic. Na obiad niby trochę więcej, ale za to aż do herbaty ścisły post.. Chyba kilka jabłek albo gruszek dla zdrowia, przy herbacie cokolwieczek i byle czego, a kolacya, jak zwykle, odrobina mięsa, trocha sałaty lub kartofli, oto całe moje pożywienie dzienne. Po troszeczku, a często... Jak ptaszek — daję ci słowo, Gorgoniuszu.
Regent miał wielką chęć powiedzieć swemu przyjacielowi, że taki ptaszek nazywa się po polsku: wilk, — ale wstrzymał się z tą uwagą, nie chcąc robić żarłokowi przykrości.
— No, cóż powiesz o postępku Romana? — zapytał Kalasanty.
— A nic.
— Jak to nic? Waryatem być trzeba, żeby na starość zaprzęgać się w takie jarzmo...
— Mój kochany, jeżeli mu z tem dobrze, to owszem; powinszować tylko...
Pan Kalasanty nie mógł się zgodzić na to zdanie i usiłował przekonać regenta, że Roman postąpił jak najgorzej; że można mu przebaczyć
Strona:Klemens Junosza - Willa pana regenta.djvu/213
Ta strona została skorygowana.