dla przyjemności własnej, dla tego miłego przekonania, że jeszcze jest pożyteczny i że ludzie go mają za doskonałego prawnika.
Była to próżnostka starego jurysty, nieszkodliwa nikomu, a w wielu razach pożyteczna. Pan Gorgoniusz nieraz mógł się pochwalić, że w zawiłej kwestyi do niego po radę przyszli, i przy tej sposobności, powiedzieć coś o starej generacyi prawników, do której należeć uważał sobie za zaszczyt.
— Tylu mają młodych — mówił z dumą, — a jednak bez nas się nie obędą!
Gdy znalazł się w gmachu sądowym, wśród znajomych, tracił rachubę czasu. Siedziałby tam cały dzień i słuchał.
Kalasanty wymknął się pod jakimś pozorem, bo już się południe zbliżało, więc systemem przyjętym przez ptaszki, musiał dziobnąć parę talerzy zupy i kilka kawałków pieczystego, pogimnastykować się trochę dla strawności, wypalić cygaro, wypić kawę.
Wszystkie te czynności spełniał z namaszczeniem, w skupieniu ducha i nie cierpiał, gdy mu je przerywano.
Regent znał tę słabostkę swego przyjaciela, nie chcąc mu więc przeszkadzać, pożegnał go, prosząc, ażeby nie zapominał o willi.
— Wiesz, jakie są w moim ogrodzie renklody — dodał dla zachęty.
— Wiem, wiem, pyszności!.. a czy już dojrzałe?
Strona:Klemens Junosza - Willa pana regenta.djvu/221
Ta strona została skorygowana.