swych papierków jak oka w głowie, a do karczmy żadnej nie wstąpię i kieliszka do garści nie wezmę, aż już w Pokornicy na weselu...
— No, niechże ci Bóg szczęści, mój stary!
— Niech wielmożny pan wybaczy mi, jeżeli co złego uczyniłem, niech nie wspomina źle Mateusza, bo ja zawdy i zawdy...
Nie dokończył dziad, ocierał tylko oczy rękawem i wzdychał, a regenta po ręku całował.
Przyszła panna Malwina i Wanda, Mateusz kłaniał im się nizko, dziękował, szczęścia wszelakiego życzył, jak umiał najwymowniej.
— Ja jeszcze wielmożnych państwa oczyma swemi obaczę.
— Owszem, Mateusz, przyjedźcie tu kiedy...
— A może i w Lasku państwo będą, może Pan Bóg da, że... bo juści tamten panicz jak malowanie, dla naszej panienki samo prawie kawaler.
Wanda zarumieniła się i wybiegła z pokoju.
Tegoż dnia Mateusz opuścił dom regenta i powłókł się pieszo do Pokornicy, marząc o swojem własnem gospodarstwie. Słowa dotrzymał, do karczmy nie wstępował, a w pierwszym liście, jaki pani Zofia z Lasku wysłała do Wandy, była wiadomość, że ślub się odbył i że państwo młodzi kupili spory kawał ziemi.
W domu regenta zaszły pewne zmiany. Ustąpił on wymaganiom córki. Panna Wanda codziennie rano jeździła do miasta i cały dzień przepędzała w zakładzie fotograficznym, jako uczenica,