widząc, że córka jest zadowolona i szczęśliwa, że dobry humor nie opuszcza jej wcale — przestał zrzędzić.
Wanda, wdzięczna ojcu, że pozwolił spełnić jej zamiary i marzenia, starała się osładzać mu każdy dzień, każdą niemal chwilę razem spędzoną. Brała się do tego bardzo zręcznie, tak, że regent z obawą i trwogą myślał nieraz o tem, co będzie, gdy córka za mąż wyjdzie i gdy zostanie bez niej, osamotniony.
Na pracę swej córki zapatrywał się jak na zabawkę, i nieraz mówił do przyjaciół swych, którzy mu kupno zakładu ganili:
— Cóż mam dziecku żałować? Póki była mała, kupowałem jej lalki; teraz niech się bawi fotografią, skoro tak chce. Nie nudzi się przynajmniej, owszem, tak ją to zajmuje, że wszystkie palce ma uczernione lapisem, czy jakiemś tam lichem chemicznem. Cieszy się, jest wesoła, zdrowa, a gdy po obrachunku miesięcznym pokaże się, że ma kilkadziesiąt rubli zysku, to jej sprawia większe zadowolenie, niż gdyby główny los na loteryi wygrała...
Rzeczywiście tak było.
Zapraszała ojca do zakładu, aby pokazać mu rachunki. Regent je przeglądał i uśmiechał się pobłażliwie.
— Co za zyski! jakie dochody!
— No, widzi ojczulek, niech one będą niewielkie, niech będą bardzo małe, ale zawsze są. Za-
Strona:Klemens Junosza - Willa pana regenta.djvu/234
Ta strona została skorygowana.