szowi faktor i pośrednik przy sprzedaży domów i majątków.
Był to Żyd, ubrany staromodnie, w chałacie, ale nieco czyściej, aniżeli inni, miał brodę szpakowatą, nos potężny, oczy bystre, ruchliwe.
Wszedł wprost do kancelaryi.
— Dzień dobry panu regentowi... pan dobrodziej zapewne nie spodziewał się mnie tutaj zobaczyć?
— Zgadłeś. Cóż cię tu, mój Abramku, sprowadza?...
— Wstąpiłem, przejeżdżając; jest mróz bardzo wielki, chciałem się cokolwiek rozgrzać.
— Dokąd-że jedziesz?
— Proszę pana regenta, albo w naszym fachu wiadomo, dotąd człowiek jedzie? Jedzie sobie, gdzie się trafi, jak się trafi i kiedy się trafi.
— Ale przecież...
— Widzi pan regent, to jest tak. Ja wybrałem się do Nieckowa, ale jeżeli mi się po drodze jaki geszeft trafi, to pojadę gdzieindziej — a jeżeli mi się tu, u pana regenta co trafi, to zawrócę do miasta i nigdzie już dziś nie pojadę. To jest kombinacya całkiem prosta.
— A cóżby u mnie za geszeft miał być?
— Możeby był.
— Do sprzedania nic nie mam, nabywać nie zamierzam, pieniędzy w obroty nie puszczam.
— Ja wiem... Pan regent ma swoje spekulacye, ale one mały zysk przynoszą.