— Pan dobrodziej żartuje! Ja jestem ukrzywdzony, a pan jeszcze żartuje. Nie spodziewałem się po takiej godnej osobie...
— W czem u licha pokrzywdzony jesteś?
— Pan da kupca — a ja co będę miał?
— Powiedziałem ci raz, że się w to mieszać nie myślę. Szukaj nabywców, skoro tego od ciebie żądają; mnie nic to nie obchodzi.
— Taki korzystny interes!
— Wszystko mi to jedno...
— Przepraszam pana, ale...
— Cóż jeszcze?
— Czy to już ostatnie pańskie słowo?
— Ostatnie.
— No, to po co ja tu przyjechałem? po co pędziłem konia? dlaczego ja się ziębiłem na taki paskudny mróz?
— Ja ci na to pytanie odpowiedzieć nie umiem.
— No, więc ja odjadę... z czem ja odjadę? A, panie regencie, ja się nie spodziewałem takiego skutku...
— Idź-że już sobie raz i nie nudź mnie. Ja mam swoje zatrudnienia i nie chcę o tem słyszeć.
Wasserman w najgorszym humorze opuścił willę, usiadł na biedkę i okładając chudą szkapę biczem, odjechał pośpiesznie do miasta.
W głowie mu się pomieścić nie mogło, że może się znaleźć na świecie człowiek, który mając wszelkie widoki przeprowadzenia korzystnego interesu, nie chce do tego ręki przyłożyć.
Strona:Klemens Junosza - Willa pana regenta.djvu/243
Ta strona została skorygowana.