Kalasanty uderzył się w czoło.
— A toż ze mnie! — zawołał, — żebym ci też takiej nowiny z miejsca nie powiedział! Nadzwyczajne rzeczy się dzieją, nadzwyczajne. Całe miasto tylko o tem mówi.
— Ale o czem?
— A no, o Wolmańskim.
Salezy poprawił okulary i zaczął cedzić powoli:
— Lepszy łut szczęścia, aniżeli funt rozumu. Nigdy ja go za zdolnego obrońcę nie miałem, gdyż najprostsze sprawy nieraz fuszerował, ale co szczęśliwy, to szczęśliwy!...
— Tak, tak — potwierdził Roman, — szczęśliwy... Słyszę, podobno wspaniały dom w Odesie, majątek w Krymie, plantacye tytuniu, fabryka tabaki...
— Co tam tabaka i plantacye! podobno winnice są, i jakie jeszcze!
— Ależ moi drodzy, co to wszystko znaczy? — rzekł regent: — rzucacie jakieś półsłówka, a ja siedzę, jak na niemieckiem kazaniu, nic a nic nie rozumiem...
— Ja ci wytłómaczę, — rzekł Kalasanty.
— Nie jesteś tak dobrze poinformowany, jak ja... — oświadczył Salezy.
— Za pozwoleniem — wtrącił Roman, — ja mam wiadomości bezpośrednio od kogoś, co rozmawiał z Wolmańskim...
— Widzisz, panie regencie — rzekł Salezy: —
Strona:Klemens Junosza - Willa pana regenta.djvu/248
Ta strona została skorygowana.