nie jestem, a gdyby mi się taka osobliwa arcypiękność trafiła, to jeszcze wielka kwestya, czybym chciał...
— Patrzcie, jaki wybredny!
— Ma się rozumieć... nad samem morzem mieszkać to nie rozkosz; solą wszystko czuć, a śledzie jadają po pięć razy na dzień: moje uszanowanie! Wolę zrazy z kaszą, albo bigos. Za osobliwościami nie przepadam.
Regent na cały wieczór humor stracił, a kiedy zasiedli do kart, grał tak nieuważnie, że pani Romanowa ze swoim małżonkiem tryumfowała stanowczo. Kalasanty i Salezy, dzięki roztargnieniu regenta, byli również przegrani. Salezy uśmiechał się ironicznie, ale popędliwy Kalasanty wpadał w gniew.
— A wiesz co, Gorgoniuszu — wołał, — że nie spodziewałem się tego po tobie... Jakże można fuszerować w podobny sposób? cóż dziwnego, że damy nas biją?...
— Karta nie idzie, — bronił się regent.
— Karta? Oby tylko gorszych nie miewać! Karta idzie, ale pan regent grać zapomniał. Jeżeli dalej tak fuszerować będziemy, to oczywiście pani Romanowa kupi dom i Koronówek po Wolmańskim, a my zejdziemy na dziady.
— O, jeszcze do tego daleko...
— Tak, tobie, posesyonatowi i kapitaliście,
Strona:Klemens Junosza - Willa pana regenta.djvu/250
Ta strona została skorygowana.