może, ale my, biedni emeryci, możemy bardzo prędko tego się doczekać.
Przez cały wieczór regent nie mógł humoru odzyskać. Przymuszał się, udawał wobec gości wesołego, lecz mu to nie szło. Kiedy po północy odjechali, odetchnął, rad, że sam został nareszcie. Położył się zaraz do łóżka, lecz do samego rana oczu zmrużyć nie mógł; upragniony sen nie przychodził.
— Otóż to, otóż to — szeptał do siebie regent, — otóż takie skutki powolności... Trzeba było kuć żelazo, póki gorące, wpłynąć na dziewczynę stanowczo. Byłbym już spokojny o przyszłość dziecka, nie kłopotał się, że po mojej śmierci pozostanie bez opieki. Sam sobie jestem winien, sam; trzeba było mieć więcej stanowczości, energii.. Ach, panie Gorgoniuszu, panie regencie, możesz sobie powiedzieć, że jesteś do niczego... Tak, tak, możesz sobie oddać tę sprawiedliwość... Wstydź się, wstydź, że nie umiałeś tej sprawy przeprowadzić... a tyle cudzych, bardzo, najbardziej, niemożliwie zawikłanych udało ci się...
Ha, widać nie było przeznaczenia...
Myśli strapionego ojca inny znów przybrały kierunek. Myślał o swym niedoszłym zięciu i czuł do niego żal.
— Jak to ludziom wierzyć nie można! — myślał: — przecież dał mi kilka razy do zrozumienia, że mu się Wandzia podobała, że jest nią zajęty.
Strona:Klemens Junosza - Willa pana regenta.djvu/251
Ta strona została skorygowana.