utrzymuje, ale wszyscy oni jakoś na humorze stracili.
Roman, ten młody żonkoś, zdziadział, pochylił się, Damian ledwie chodzi, Kalasantemu lekarze dużo jeść zabronili, a Salezy już nie żyje.
Zaziębił się, przy swoich hydropatycznych praktykach, położył się do łóżka i po kilku tygodniach cierpień — umarł.
Kalasanty już nie ma z kim się kłócić, ale złośliwy śledziennik przypomniał mu się jeszcze z po za grobu.
Zostawił testament i na kopercie napisał, aby otworzono go i odczytano koniecznie wobec przyjaciół, których z imienia i nazwiska wymienił. Regenta w chwili śmierci i pogrzebu Salezego nie było, musiano więc czekać z odczytaniem ostatniej woli Salezego przez kilka tygodni, dopóki pan Gorgoniusz nie powrócił od córki.
Zebrali się w mieszkaniu Romana — w uroczystym nastroju, ciekawi, co też im powie i co poleci do wykonania dawny kolega i przyjaciel.
Regent otworzył kopertę. Na dużym kancelaryjnym arkuszu papieru, ręką Salezego, wyraźnem, czytelnem pismem było nakreślonych kilkanaście, wierszy.
Brzmiały one tak:
„Czując zbliżający się kres życia, przytomny zupełnie na umyśle i jeszcze niby to zdrów na ciele, kreślę moją ostatnią wolę. Dzieci, ani bliz-