ra się wodą słoną, nabiera tyle sił, że może zostać nie tylko członkiem czynnym, ale nawet prezesem towarzystwa gimnastycznego.
Pocisk był dobrze wymierzony i ugodził pana Kalasantego w najczulszą strunę serca.
— Oho, prezesem! proszę jaki mi prezes! A czy dobrodziej wiesz, kogo na taką godność wybierają?
— Prawdopodobnie Herkulesa...
— W każdym razie atletę — rzekł pan Kalasanty, składając ręce na piersiach i przybierając pozę gladyatora. — Tak, kochany Salezyuszu, tak! Miej to na pamięci, gdy zechcesz stawiać swoją kandydaturę.
— No, chodźcie odpocząć — rzekł regent, spoglądając na zegarek, — już blizko szósta; dziwię się bardzo, że Romana dotychczas nie widać.
— W samej rzeczy to szczególna rzecz. Sędzia był zawsze wzorem punktualności.
— Jabym wnosił — rzekł pan Salezy, — ażeby drogiego czasu nie tracić, rozpocząć grę we trzech z dziadkiem.
— Jak chcecie.
— Zapewne — odezwał się pan Kalasanty, — kiedy inaczej nie można. Zastanawia mnie jednak nieobecność Romana; bez kozery to nie jest. Czy nie zachorował?
— Nie jest to nieprawdopodobne — wtrącił zwolennik zimnej wody, — truje się codzień jakiemiś szkaradnemi ziółkami i zdrowie już przez to do-
Strona:Klemens Junosza - Willa pana regenta.djvu/32
Ta strona została skorygowana.