usłaną; nie mogę wyobrazić sobie, czegobyś jeszcze żądać mogła od losu.
— I właśnie dlatego smutną jestem, ojcze.
— Tego nie pojmuję... Ludzie płaczą i martwią się z powodów wprost przeciwnych. Martwią się z powodu braku zdrowia, z przyczyny niedostatku, niepowodzeń — ale żeby kto rozpaczał dlatego, że mu jest dobrze, o tem jak żyję, a żyję już kawał czasu, nigdy nie słyszałem... Dopiero od młodszej córki dowiaduję się, że są i takie nieszczęścia. Skąd ty, dziewczyno, przychodzisz do takich myśli?
— Zastanawiałam się, ojczulku, nad sobą i przyszłam do bardzo smutnych wniosków.
Regent zaczął się niecierpliwić.
— Moja córko — rzekł poważnie, — czy nie mogłabyś powiedzieć mi nareszcie, co to są za wnioski osobliwe?
— Owszem, mogę. Zastanawiałam się długo nad sobą i widzę, że jestem...
— No, czemże jesteś?
— Jestem nic — zero. Jestem...
Regent za głowę się schwycił oburącz.
— Ona jest nic! Moja córka jest zero! Zero jest moja córka... A, jak mi Bóg miły! to koniec świata! Zero! no... no...
— Ja to ojcu wytłómaczę...
— Dość. Nie chcę żadnych tłumaczeń, nie żądam, nie potrzebuję... Zero panna jesteś, bardzo dobrze! niech i tak będzie. Niechże zero idzie do