dzieci... za chwilę powrócę i służyć będę. Niech pan się zatrzyma... Oto najświeższa gazeta, może pan zechce przejrzeć.
Pan Gorgoniusz pozostał sam, w małym, skromnie umeblowanym pokoju. Czyściuteńko w nim było, porządnie, ładnie nawet, ale nie bogato. Bo i skąd bogactwo wziąć się miało? Właściciel tego mieszkanka, pan Feliks Wolski, z zawodu technik, miał posadę w fabryce i za małe wynagrodzenie musiał robić wielką ilość rysunków, planów, kosztorysów, żona zaś jego, niegdyś nauczycielka panny Wandy, wyszedłszy za mąż, nie porzuciła jednak swego dawnego zatrudnienia i pracę swoją dopomagała mężowi. W domu jej zbierało się kilku ludzi, których całym majątkiem była intelligencya, a jedynem źródłem dochodu praca, najczęściej licho płatna a ciężka.
Regent nieraz zastanawiał się nad pytaniem: jakim sposobem ci ludzie mogą mieszkać, żyć, wychowywać dzieci, nie mając żadnej „podstawy?“
Zamyślił się pan Gorgoniusz nad swojem strapieniem, gdy wtem drzwi uchyliły się powoli i do pokoju wsunął się Żyd.
— Mam listy — rzekł, kłaniają się nizko.
— Zapewne do państwa Wolskich?
— Panienka kazała tu oddać.
Rzekłszy to, podał regentowi dwa listy, zaadresowane równem, drobnem pismem. Pan Gorgoniusz rzucił na nie okiem i zerwał się na równe nogi.
Strona:Klemens Junosza - Willa pana regenta.djvu/53
Ta strona została skorygowana.