Strona:Klemens Junosza - Willa pana regenta.djvu/56

Ta strona została skorygowana.

bre gospodarze. A jakie one dzieci ma! rzadko szukać takie dwa dzieci... Panicz, to już nie panicz, to cały pan, a panienka, ta właśnie, co dała listy, to jest taka delikatna panienka, taka grzeczna...
— Więc jest i panicz?
— Dlaczego nie ma być? Ja nie rozumiem, o co się wielmożny pan gniewa! Jest panicz, to jest — gdzie on się ma podziać? On niedawno przyjechał. On był w edukacyi... oj, oj, jaką on edukacyę miał! Naprzód z posrebrzanym guzikiem, później z pozłacanym guzikiem — teraz ma edukacyę bez żadnych guzików; chodzi w kapeluszu i w paltoj co może być warte ze dwadzieścia rubli. Pan, cały pan!... Jak panicz przyjechał i panienka przyjechała, bo una też w edukacyi była, to nasza pani aż płakała z uciechy. Na moje sumienie... Oj, jabym też płakał z uciechy, żebym miał takie dzieci. Panicz to już z pięć lat nie bierze od matki ani jednego grosza. On sobie wszystko sam kupi, a jak przyjedzie na lato, to jeszcze przywozi dla matki podarunek. Słyszał pan dobrodziej? U nas, kto ma siedmioro dzieci, musi mieć czternaście kieszeni, u państwa zdarza się, że na jednego synka, jak się trafi w dobrym gatunku, mało jest dwadzieścia jeden kieszeni... a tutaj matka dostaje jeszcze podarunek! Aj, aj, takie dziecko to majątek, to wielkie szczęście od Pana Boga! Nie dziw, że się nasza pani raduje.
— A od kogoż ten list? — pytał regent.