lekceważyć. No, chodź! skoro nie chcesz uśmierzyć troski gimnastyką, pokonaj ją wintem, bo i to jest niezgorszy środek na wszelkie utrapienia, jak cię kocham.
— Wierz mi, Kalasanty, że nie mam najmniejszej chęci do zabawy; zdaje mi się nawet, że gdybym w obecnem usposobieniu usiadł do kart, strzelałbym kapitalne bąki, chociaż, jak ci wiadomo, grywam nieostatnio. Nie, mój kochany, nie kuś mnie: w żaden sposób nie mogę... I nie pytaj dlaczego, nie trać czasu — idź, zabaw się... Kiedykolwiek opowiem ci co mi dolega, a teraz bądź zdrów.
Pan Kalasanty spojrzał na odchodzącego przyjaciela, kiwnął kikakrotnie głową i rzekł półgłosem:
— Koniec świata! Kiedy on na winta iść nie chce, to rzeczywiście musi być nadzwyczajna przyczyna.
Regent odjechał. Mateusz mrukliwy i zagniewany z powodu nieprzyjemności, jaka go rano spotkała, zaciął konie i z miejsca ruszył ostrym kłusem; za rogatkami regent odezwał się, ale już bez gniewu, łagodnie:
— Mateuszku, jedź noga za nogą. Głowa mnie boli...
— To możeby, wielmożny panie, do doktora zawrócić?
— Nie, jedź tylko powoli — przejdzie...
Mateusz zastosował się do rozkazu, konie szły
Strona:Klemens Junosza - Willa pana regenta.djvu/60
Ta strona została skorygowana.