Pan Feliks Wolski, technik, pracujący w fabryce machin, powrócił do domu około godziny dziewiątej wieczorem, miał bowiem tego dnia dużą robotę. Opracowywał kosztorys urządzenia gorzelni. Rzecz była pilna, musiał więc się śpieszyć, a nie łatwa to rzecz pośpieszać z rachunkami, w kantorze, oddzielonym tylko cienką ścianą od głównej halli fabrycznej, w której kilkunastu kotlarzy kuje bez przerwy blachy miedziane, gdzie rozlega się nieustanny huk młotów i zgrzyt machin. Wprawdzie pan Feliks, pracując w fabryce od lat kilku, już się do tego huku przyzwyczaił, ale jednak bywały dni, że piekielny ów hałas przyprawiał go o ból głowy i robocie przeszkadzał.
W takich razach młody technik przywoływał na pomoc silną wolę. Zagłębiał się w cyfry i na nich skupiał całą uwagę. Postanowiał sobie nie słyszeć i nie słyszał, rozkazywał uszom swoim żeby się zamknęły, i stawał się głuchym.