on do fabryki, ona, jak zwykle, na lekcye, a wesele odłożyli do najbliższego święta. Że była wówczas pora letnia, więc w towarzystwie bliższych znajomych pojechali za miasto na majówkę do lasu. Pan Feliks dowodził, że nigdzie nie znaleźliby piękniejszej, obszerniejszej, gustowniej przybranej i jaśniej oświetlonej sali balowej. I miał zupełną słuszność. Wysmukłe sosny były niby kolumny, nad niemi lazurowe sklepienie niebios, a na tem sklepieniu najwspanialszy świecznik — słońce. Dokoła zieleń żywa, naturalna: drzewa, krzaki, paprocie, mchy, trawa, wdzięczne kwiatki leśne.
Bawiono się wesoło, a państwo młodzi promienieli radością i szczęściem.
W domu państwa Feliksów zbierało się niewielkie kółko znajomych, ludzi inteligentnych; nie było tam ani przyjęć wystawnych, ani tańców, ani kart, ale za to ożywiona wymiana myśli, rozmowa interesująca, którą gospodarz doskonale umiał prowadzić i podtrzymywać. Pani Anastazya bardzo dobrze grała, czasem kto zaśpiewał, kto inny wypowiedział jakiś poemat — i czas schodził niepostrzeżenie a przyjemnie. Każdy z gości opuszczając zebranie, czuł się orzeźwionym na duchu i silniejszym.
W tym domu można było znaleźć kilka pism, najświeższe i dobrze wybrane książki: w tym domu rozmawiano o wszelkich ważniejszych kwestyach chwili, o sztuce, literaturze, życiu spo-
Strona:Klemens Junosza - Willa pana regenta.djvu/65
Ta strona została skorygowana.