dalej, do matki. Pamiętam tę rozmowę. Ktoś oponował, i ty również dowodziłeś, że pogląd Janka jest jednostronny... Wanda nie wtrącała się wcale do rozmowy, lecz przysłuchywała się uważnie, i spór ten zrobił na niej wielkie wrażenie. Rumieniła się i bladła na przemiany.
— Powiedz mi, skąd taka wrażliwość?
— O, już oddawna ta dziewczyna marzy o samodzielności, chce coś robić, chce być pożyteczną ludziom — a dobrobyt, wygody, które ma bez żadnej troski, są dla niej jakby wyrzutem sumienia. Zapytywała mnie nieraz o radę, co ma czynić, żeby zużytkować siły swe i chociaż cokolwiek sobie samej zawdzięczać. Marzeniem jej było nauczyć się choćby fotografii, kupić zakład i dać w nim zatrudnienie kilku biednym dziewczętom.
— Wcale nieźle pomyślane, ale coby na to powiedział szanowny pan regant, oraz jego przyjaciele i doradcy? Zakrakaliby dziewczynę.
— Ona też tego się bała, ale teraz, jak widzę, chce wystąpić stanowczo.
— No, także się nie w porę wybrała!
— Dlaczego nie w porę?
Pan Feliks odpowiedział na to:
— Ojciec ją chce za mąż wydać.
— Nic o tem nie wiem...
— Ja się dowiedziałem niechcący, na mieście. Wolmański złożył wizytę, i jak się zdaje, pomiędzy nim a regentem nastąpiło zupełne porozumienie.
Strona:Klemens Junosza - Willa pana regenta.djvu/70
Ta strona została skorygowana.