— Niech państwo pozwolą, bardzo proszę — mówił, kłaniając się nizko, arendarz, — bardzo śliczna stancya jest, państwo odpoczną... Państwo pewnie zdaleka...
— Tak — odrzekł podróżny, — zdaleka.
— Ja zaraz poznałem po koniach.
— A wy skąd możecie znać moje konie? — zapytał zdziwiony woźnica.
— Ja i was znam! wiem, że się nazywacie Koguciński, żeście dawniej byli pocztylionem, że teraz utrzymujecie furmanki.
— Osobliwość! a ja was nigdy nie widziałem i po tej drodze jeszcze nie jeździłem.
— Widzicie, panie Koguciński, jak o was ludzie wiedzą. Żydowscy furmani płaczą, że im chleb odbieracie, no — ale każdy chce żyć... Może trzeba siana, może owsa, wszystko tu jest... Państwo do Lasku jadą, to niedaleko, ale po złej drodze koniom należy dać wytchnąć. W Lasku mogą państwo stanąć za godzinę.
— Pan arendarz ma dobre informacye — odezwał się pan Feliks, on to bowiem z żoną i dziećmi ekwipażem Kogucińskiego przybył.
— To nie wielka rzecz wiedzieć — odparł Żyd; — pachciarz z Lasku mówił mi, że pani spodziewa się gości. Pan dobrodziej z dużego miasta... tam lepsze życie, niż na wsi. Pan dobrodziej pewnie urzędnik jest?...
— Nie.
— Pan dobrodziej pewnie kamienicę ma?
Strona:Klemens Junosza - Willa pana regenta.djvu/81
Ta strona została skorygowana.