— Nie mam, niestety!...
— No, to pan dobrodziej pewnie dla wesołości w mieście mieszka i z kapitału żyje...
— Zapewne.
— Ja to odrazu poznałem na pierwsze wejrzenie. Państwo wyglądają na bogate państwo. Dobry jest urząd, dobra kamienica, dobry folwark, ale kapitał najlepszy. Człowiek ma spokojne życie: obetnie kawałek kupona i więcej nic go nie obchodzi.
— Masz pan słuszność — odrzekł pan Feliks, — i widzę, że posiadasz pan bystry umysł.
— Oj, oj, dlaczego nie! W naszym fachu trzeba mieć dobrą głowę.
Państwo Feliksowie nie chcieli wejść do izby, usiedli przed karczmą na ławce, arendarz poszedł obsłużyć Kogucińskiego, którego na widok flaszek szczególne napadało pragnienie, dzieci zaś chodziły koło bryczki, przypatrując się kurom, dziobiącym resztki obroku, oraz pyzatym dzieciakom wiejskim, które z nieufnością, z obawą i z wielką ciekawością zarazem, wychylały głowy z poza węgłów budynku.
Takich dzieci miejskich, elegancko ubranych, nie widziały one jeszcze nigdy w życiu; szczególnie intrygował je wielki kapelusz dziewczynki.
— Ni sito, ni przetak, — szeptały między sobą.
— Musi capka...
— Ale...
Strona:Klemens Junosza - Willa pana regenta.djvu/82
Ta strona została skorygowana.