każdy inny, cały jego honor w tem, że pilnuje przy młóceniu w stodole i że przerabia zboże w śpichlerzu. Ona prawdę mówi, że sama ekonomem jest; ona dwadzieścia razy na dzień zagląda do budynków, ona wie ile obroku zjada każdy koń, ile paszy ma każda krowa — i dla tego ja mówię, że ona zawzięta kobieta jest...
— Sprawiedliwie ludzie powiadają — rzekł chłop — że pańskie oko konia tuczy...
— Dobrze mówicie, Michale — odrzekł drugi gospodarz, — to jest prawda; żeby wszyscy panowie robili, jak ta pani, toby na świecie było dobrze...
Arendarz głową pokręcił.
— Wszyscy panowie? — rzekł: — to właśnie byłoby niedobrze, to żaden interes!
— A to dlaczego?
— Dlatego, moi ludzie, że pan powinien być panem, żeby przy nim biedni zarobili.
— Jacy biedni?
— Choćby nasze Żydki; alboż oni nie biedni? nie potrzebują żyć? Ta pani z Lasku skąpa jest, no, ale ona była w wielkich kłopotach, ona nie mogła prowadzić interesów inaczej, gdyż byłaby zginęła. To co innego; jej się nikt nie dziwi, ale żeby wszyscy panowie, którzy mają folwarki, tak samo robili, jak ona, to świat do resztyby się zepsuł.
Rzekłszy to, pan arendarz powrócił do karczmy, a i chłopi także ruszyli do swoich siedzib.
Strona:Klemens Junosza - Willa pana regenta.djvu/86
Ta strona została skorygowana.