Strona:Klemens Junosza - Willa pana regenta.djvu/87

Ta strona została skorygowana.

— Mądry on, kumie, — rzekł jeden.
— Kto?
— A jużci Żyd. Dla siebieby wszystko chciał zagarnąć...
— Zawdy to tak, mój kumie, bywało i pewnie będzie tak dalej na świecie; każdy na swój młyn wodę ciągnie, a one Żydziska najbardziej. Bywajcie zdrowi, czas spać...
— Dobranoc... Teraz dzień taki krótki, że ledwie się zmierzchnie, już wnet i świta...
Chłopi weszli do swoich chałup, we wsi zrobiła się cisza zupełna, a na polach przy bladem świetle księżycowem kołysały się, niby fale rzeczne, dojrzewające zboża. Cicha noc ciepła, łagodna, otuliła mrokami całą okolicę, drzewa szumiały, niby pacierze szepcąc, czasem daleko, na bagnie odezwał się ptak błotny, o północy koguty drzeć się we wsi zaczęły. A w kilka godzin później, już się złociło i różowiło na wschodzie, już słońce błysnęło z poza lasu i przeglądało się w niezliczonych kroplach rosy, już zaczęły skrzypieć wrota obór, studzienne żórawie, ruch się we wsi zrobił, gwar... Wesołe gromadki na pola z sierpami ciągnęły. Gdzie indziej jeszcze o żniwach nie myślano, ale na takich piaskach żyto wcześnie dojrzewa, i trzeba z pola rychło je chwytać, by ten niewielki plon nie wykruszył się z kłosów i nie wysypał na ziemię.