pozostawiając za sobą krótkie, szczotkowate ścierniska.
Zrywały się przed żniwiarzami przepiórki i skowronki, spłoszony chrzęstem sierpów zając uciekał, sroki skrzeczały na gruszach, przekrzywiając głowy i przypatrując się jednem okiem pracy ludzkiej.
Kobieta w szarej sukni stała przez jakiś czas na polu, przemawiała zachęcająco do ludzi, wspomniała coś o dożynkach — i odeszła napowrót do dworku, w którego jednej połowie okiennice jeszcze były zamknięte.
W godzinę później przez drzwi, prowadzące do ogrodu, wyszło dwóch młodzieńców: pan Feliks i syn gospodyni domu, Bolesław. Ten drugi był to młodzieniec lat dwudziestu dwóch, szczupły, średniego wzrostu, o inteligentnych czarnych oczach i regularnych rysach twarzy. Ciemne drobne wąsiki ocieniały mu wargę, na twarzy zarost puszczać się dopiero zaczynał...
— Korzystajmy z czasu, panie Feliksie — rzekł młodzieniec, — i póki nasze panie jeszcze śpią, pokażę panu tak zwany „majątek“ mej mamy. Wczoraj zagawędziliśmy się tak długo, że chyba jeszcze nie prędko panie się ukażą.
— Moja żona mówiła, że na wsi o wschodzie słońca wstawać będzie.
— Nie wątpię, ale dziś powinna wypocząć. Taka podróż dla kobiety, nie przyzwyczajonej
Strona:Klemens Junosza - Willa pana regenta.djvu/91
Ta strona została skorygowana.