zwłaszcza, jest męcząca. Panie poszły spać wczoraj, a raczej dziś, chyba o trzeciej rano...
— Ręczę, że jeszcze z godzinę rozmawiały.
— Tem słuszniej należy się im odpoczynek. Chodź pan na lustracyę. Zdaje się, że pierwszy raz jesteś pan w Lasku?
— Wybierałem się dawno. Od kilku lat matka pańska nas zaprasza, a żona mnie namawia — ale nie udawało się. Wogóle ludziom w tem położeniu, co ja, przyjemności łatwo nie przychodzą.
— To prawda, ale kiedy raz nareszcie trudności są już przełamane, to będziemy używali wsi w całej pełni... Wstyd to powiedzieć, ale i ja czuję potrzebę wypoczynku. Ten ostatni kurs wyczerpał moje siły zupełnie; doznaję takiego wrażenia, jak gdybym był już bardzo stary.
— Eh, żarty.
— Naprawdę.
— Pociesz się, że to chwilowe tylko; po kilku dniach będziesz znowu młodym, jak dawniej...
— O tem nie wątpię, i nie mam zamiaru wyrzekać się młodości, która może się jeszcze na coś przydać i ludziom i mnie. Właśnie przyszła mi do głowy pewna myśl. Chciałbym o niej z panem pomówić.
— Z wielką chęcią...
— Nie, nie teraz, będziemy na to mieli czas jeszcze... Obecnie chodźmy... Poprowadzę pana tak, żebyś odrazu mógł powziąć wyobrażenie dokładne, co to za świetne dobra, jakie latifundium...
Strona:Klemens Junosza - Willa pana regenta.djvu/92
Ta strona została skorygowana.