chem tego dworku, matka pragnęłaby im uprzyjemnić, umilić wszelkimi sposobami.
Wszakże to już ostatnie wakacye...
Snują się więc rozmaite projekta; panna Aniela z całą powagą układa programy, Bolesław je krytykuje, powstaje śmiech ogólny.
— Ja wnoszę — mówi pan Feliks, — żeby dzisiejszy dzień wyłącznie poświęcić wsi... Tak jak ongi z czary biesiadnej wylewano kilka kropli na cześć bogów, tak i my przed rozpoczęciem tej kilkutygodniowej uczty, jaką tu sobie obiecujemy, jeden dzień bóstwom leśnym, rzecznym i łącznym musimy poświęcić... A może macie tu jeszcze jakie specyalne bóstewka?...
— A jakieżby jeszcze?...
— A no, może poziomkowe, grzybowe, alboż ja wiem zresztą... wdzięczna poezya ludu każdy zakątek ziemi duchami zapełnia.
— Pan Feliks ma słuszność — odezwał się Bolesław, — jest bóstwo poziomkowe, jest taka specyalistka, widuję ją nieraz.
— No, gdzież? w lesie chyba...
— Oczywiście i w lesie. Zresztą znacie je państwo — to nasza Anielka. Mogę śmiało twierdzić, że wszystkie ptaki razem wzięte nie robią tyle spustoszenia wśród poziomek, co ta mała...
— Mała! bardzo przepraszam, minęły już te czasy. Nie obmawiaj mnie, braciszku. Las lubię i często tam chodzę, a będąc w lesie i widząc poziomki, zbieram je... dla zasady.
Strona:Klemens Junosza - Willa pana regenta.djvu/99
Ta strona została skorygowana.