kupców wybierać wino, do jubilerów po srebra, porównywał ceny, zastanawiał się, namyślał.
Przez całe życie oszczędny, skąpy nawet, w tym wypadku aż do rozrzutności się skłaniał, powtarzając sobie ciągle w duchu:
— Niech znają, niech wiedzą!
On tak swoją jedynaczkę kochał, że gotów był na jej wesele nawet kamienicę odświeżyć, dach pomalować, nową poręcz do schodów dorobić i dywanami je wysłać.
Serdecznie się cieszył, widząc Teofilkę uśmiechniętą ciągle, zarumienioną, szczęśliwą; cieszył się jej radością, dumnym się czuł, że oddaje jedyne dziecko w ręce człowieka, którym będzie mógł się kiedyś poszczycić.
Już się nawet szczycił. Taką miał naturę, że nie mógł radości i dumy swojej w własnem sercu dla siebie tylko zawrzeć, lecz pragnął podzielić się nią ze wszystkimi, którzy bliżsi mu byli.
W wielkim sekrecie przed żoną, upozorowawszy mniej więcej zgrabnie swoje wyjście o wieczornej porze, pan Ludwik zaprosił przyjaciół swoich i kolegów do handlu.
Nie robił tego nigdy, zawsze żył oszczędnie, pieniędzy nie wyrzucał bez potrzeby, ale w tym wypadku już powstrzymać się nie mógł. Za wiele nazbierało się w sercu, trzeba to było na wierzch wydobyć, pochwalić się przed przyjaciółmi.
Niechże wiedzą, niech znają... co to Widelski!
Strona:Klemens Junosza - Wnuczek i inne nowelle i obrazki.djvu/104
Ta strona została uwierzytelniona.
— 98 —