I zgromadziło się w ponurej izbie sklepowej kilku kolegów biurowych pana Ludwika, kilku sąsiadów kamieniczników, właścicieli małych nieruchomości. Wszyscy przyszli punktualnie o oznaczonej godzinie, rozmowa płynąć zaczęła z początku powoli i cicho, a potem żwawiej i gwarniej, w miarę wychylanych kielichów i wypróżnianych butelek. Posypały się toasty, wznoszono kolejno zdrowie amfitryona, szanownej jego małżonki, zdrowie narzeczonych, jako przyszłej pary, narzeczonej oddzielnie, narzeczonego...
— Niech żyje twój przyszły zięć, kochany panie Ludwiku.
— Niech żyje!
— Podobno dzielny chłopak.
— Znakomity — odezwał się jeden z uczestników zebrania, — niema o czem mówić, konkursowy zięć; z latarnią szukać, drugiego takiego nie znajdzie.
— Powiedz-że nam co o nim, szczęśliwy teściu.
Pan Ludwik powstał, wzniósł kielich do góry i rzekł:
— Owszem, powiem, bo mi na sercu to leży, powiem, bo mogę powiedzieć krótko. Mówcą nie jestem, pięknych frazesów robić nie potrafię, ale też, jak w tym razie i nie potrzebuję. Nie orator, na długą perorę się nie zdobędę, jeden wyraz wystarczy i jeżeli powiem, że mój przyszły zięć jest perła, to powiedziałem wszystko.
Strona:Klemens Junosza - Wnuczek i inne nowelle i obrazki.djvu/105
Ta strona została uwierzytelniona.
— 99 —