Od tego dnia upłynęło cztery tygodnie zaledwie, a w postępowaniu i w całem zachowaniu się panny Teofili widać było szczególną zmianę.
Straciła na humorze, ona taka zawsze ruchliwa, żwawa, ożywiona, spoważniała i nieraz całemi godzinami siedziała w zadumaniu. Rodzice nie zważali na to, sądząc że spodziewana zmiana losu taki wpływ na usposobienie ich córki wywiera, ale ciotka zaniepokojona brała pannę Teofilę na indagacyę.
— Co ci jest? — pytała kilkakrotnie — czem ty się martwisz?
— Ależ niczem, nie mam żadnego powodu.
— Ej dziewczyno, ty coś ukrywasz przede mną, a to źle. Ja bo widzisz, doświadczona jestem, w niejednym wypadku dobrą radę dać mogę, a o życzliwości mojej chyba nie wątpisz.
— A ciociu — odrzekła z wymówką, — czyż możesz mnie o to posądzać?
— A więc, moje dziecko... cóżem to chciała powiedzieć? aha... otwórz serce przede mną.
— Kiedy naprawdę nic skrytego nie mam.
— Ja widzę. Mów co chcesz, a ja widzę. Chociaż to wszystko jest głupstwo, ale ja także w swoim czasie byłam zakochaną, byłam narzeczoną, zajmowałam się wyprawą. Wprawdzie później nie tak się stało jak sobie wyobrażałam, wprawdzie źle trafiłam, ale w owym czasie nie mogłam przewidywać, że tak będzie. Narzeczonego, który później mężem moim został, kochałam. Nie warto się przyznawać do takiego
Strona:Klemens Junosza - Wnuczek i inne nowelle i obrazki.djvu/112
Ta strona została uwierzytelniona.
— 106 —