Na jego twarzy znać niepokój i zakłopotanie, z gorączkową niecierpliwością trze czoło, widać że go coś gnębi, że jest podniecony.
Co chwila spogląda na drzwi, jakby spodziewał się kogoś.
Jakoż niedługo daje się słyszeć odgłos kroków na kurytarzu, ktoś puka.
Pan Ignacy spieszy otworzyć. Do pokoju wchodzi młody człowiek, krępy, rozrośnięty, barczysty, z ogorzałą twarzą, z dużymi wąsami i gęstą, szczotkowatą brodą.
— A bodajże cię! — rzecze — jak ty możesz tak wysoko mieszkać? Kto te schody wymyślił, niech z piekła nie wyjrzy!
— My przyzwyczajeni jesteśmy.
— Winszuję, ale nie zazdroszczę i sam nie przyzwyczaję się nigdy, ani do schodów, ani do tej kochanej Warszawki. Ciebie Ignasiu bardzo kocham, lecz nie przyszedłbym tu za żadne skarby w świecie, gdyby nie mus. Basia kazała cię zaprosić na herbatę i trudno, rad nie rad, musiałem się windować po stu schodach na górę! To mnie tylko pociesza, że zejście nie będzie już fatygujące.
— O niezawodnie. Usiądź-że Michale, odpocznij, bo w rzeczy samej widzę, że jesteś zmęczony.
— Ano, bez wątpienia, że usiądę — odrzekł, zdejmując palto. — Jak żyję nie siedziałem tak wysoko. Wrona może ci pozazdrościć takiego gniazda. Cała pociecha, że już nie długo chyba
Strona:Klemens Junosza - Wnuczek i inne nowelle i obrazki.djvu/121
Ta strona została uwierzytelniona.
— 115 —